Payday loans

Na początku mojego pobytu w Meksyku odwiedziłem Plaza Garibaldi. Jest to plac w mieście Meksyk, gdzie gromadzą się Mariachis. Bardzo ładne i charakterystyczne miejsce. Można dojechać metrem. Wokół placu znajduja się pomniki upamiętniające najsławniejszych Mariachis.

Ale nie pomniki są najważniejsze, tylko atmosfera,  która tam jest obecna. Pod kolumnową konstrukcją tłoczą się (podczas deszcze) albo wygodnie rozstawiają muzycy. ¿Cansion?  - pytają. Właściwie to pyta co drugi. A jak mówimy: no, gracias, to wymieniają co sławniejsze utwory po tutyłach. Ile taka przyjemność kosztuje? 80 pesos – 20 złotych. Ale drogi panie Mariachi, po co ja biedny student mam płacić za piosenkę, skoro  mogę posłuchać jak pan gra dla kogoś innego ;-) A grają co chwilę. Tutaj jeden – wesoły, skoczny i nawet znaną w Europie piosenkę, tam znowu ktoś gra bardziej poważny, smutny utwór. Nikt nie przegania, nie każe płacić za słuchanie. Można usiąść i się romażyć.

Grają bardzo ładnie. Kapela Mariachis składa się z 4 do nawet 12-tu osób. Instrumenty różne, głównie strunowe. Przewaga gitar, jakiś kontrabas, trąbka i oczywiście ten, który używa swojego własnego, prywatnego instrumentu strunowego, czyli śpiewak.

Byłem wtedy z Marysią i Olą. Wstąpiliśmy do pierwszego lepszego lokalu. Stoliczek, menu i co? Oczywiście Margarita. Chyba najsłynniejszy drink z tequillą. Potem pinacolada. I muzyka mariachis w tle. Co chwilę ktoś zamawiał utwór. Rozkochałem się w tym miejscu i powiedziałem, że w moje urodziny przyjdę tam jeszcze raz i zamówię sobie Mariachis. Niech grają wesołe piosenki ;-)

Ale stało się inaczej. Na Plaza Garibaldi nie poszedłem. Ale za to pojechałem za miasto Meksyk – do ACAPULCO ;-) Dla lepszej lektury posta proszę włączyć poniższą piosenkę i poczuć klimat… ;-)

Piękne plaże, gorąco, i… i sama nazwa, która jest dobrze znana wszędzie.

Zaraz po przyjeździe poszliśmy zobaczyć skoki do wody. Miejscowi skaczą ze skały, wysokiej na 40 metrów, do wąskiej (5-7 metrów) zatoczki. Robi wrażenie, zwłaszcza, że woda nie wygląda na głęboką w tym miejscu. Skaczą o 12.45, a potem kilka razy wieczorem. Oczywiście wstęp płatny, ale z daleka też widać.

Ustawiają się na skale. Robią to codziennie po kilka razy, ale nie wyglądają na pewnych siebie. Patrzą w dół ze strachem w oczach i oczekuja na falę, która przyniesie więcej wody. Fala jest. Machamy do publiczności i skaczemy !! Skok piękny. Jedni normalnie “na główkę”, inni z obrotem i na nogi. Robi wrażenie. Ale wybrać się warto. Ładny widok na ocean i przeżycie niesamowite. Aż samemu chce się skoczyć ;-)

Ale najlepsza jest plaża. Był plan zwiedzić centrum historyczne. Ale nie po to tutaj przyjechaliśmy, żeby w 40-to stopniowym upale zwiedzać zabytki. Plaża – na plaży parasole i stołeczki. Rozkładamy się i opalamy w cieniu parasola ;-)

To może jakiegoś drineczka? Na plaży, z tyłu, mała budka. Zbita z desek niezbyt do siebie pasujących. W środku sielanka. Właściciele popijają winko. Pan szef wyglądał raczej na rybaka mocno spalonego na słońcu. Na drzwiach napis “Kokos z wódką”. Słowo “wódka” w Meksyku działa na polaka jak słowo…. hmm…. powiedzmy “Zakopane”. Od razu rysuje się uśmiech na twarzy, bo coś swojego, polskiego, dobrze znanego. Pytam się, czy to jest wódka w kokosie, czy kokos z wódką. Coś mi tam wytłumaczyli. Pan wyjął z lodówki kokosa. Ale nie takiego, jak u nas w sklepie z brązowymi włoskami na plecach. Ten był jeszcze w zielonej skórce. Pan wyciągnął maczetę i zgrabnym ruchem otworzył kokosa na górze. W między czasie toczyła się rozmowa o tym skąd jestem. Papieża kojarzą – to dobrze. Nawet Pan Warszawe zna, więc z ich geografią nie jest tak źle. W USA chyba by nie wiedzieli. Pani – chyba żona – wylała z kokosa mleko. Wlała dwie 50-tki wódki, limonke, jakis soczek i sok z kokosa do pełna. Smak – niesamowity. Bardziej limonkowy niż kokosowy, ale niezapomniany.

“Lokal” ten odwiedziłem jeszcze kilka razy tego dnia. Za każdym razem poznawając właścicieli bardziej. Ze skromnej karty napojów wziąłem chyba wszystko – i piwko, i tequille, i pinacoladę. A ceny ? Na plaży w Acapulco, 10 metrów za miejscami z parasolami, ceny są – można spokojnie powiedzieć – krakowskie. Ale nie przesadzone. Więc jak mam porównać – piwo w Zaścianku, a tequilla w Acapulco – cena ta sama. A wybór prosty ;-)

Na koniec, gdy już opuszczałem plażę, obsługa “lokalu” z daleka mi pomachała.  ¡Hasta proximo! – krzyknąłem z daleka i tak oto zakończyłem świętowanie moich 24-tych urodzin. Plaża, drink z kokosa na plaży, miła obsługa budki z alkoholem. W przyszłym roku 25-te urodziny. Trzeba je spędzić w jakiś niezwykłym miejscu…

No Comments »

No comments yet.

RSS feed for comments on this post. TrackBack URL

Leave a comment